Niewinność pokonanych

Piotr Abryszeński

Nowoczesność zaczęła z całą mocą wypierać staromodny, konserwatywny styl bycia. Zmiana upodobań estetycznych oznaczała odrzucenie skostniałego konwenansu: oto jednostka wreszcie wyzwala się z ram dawnego świata. Oto krótka opowieść o weimarskich Niemczech. Wielka Wojna miała przynieść kres wszystkim wojnom. Harald Jähner otwiera swoją książkę stwierdzeniem, że dotarła ona do Niemiec już długo po tym, gdy na europejskich frontach umilkły działa, a karabiny zamieniono na pióra. Przez z górą cztery wojenne lata obraz konfliktu kształtowała triumfalistyczna propaganda. Tym większym szokiem była kapitulacja. Cesarstwo upadło, kraj pogrążył się w strajkach, a rewolucyjne hasła zatrzęsły ulicami.

Na obraz Niemiec w Rauszu można spojrzeć dwojako. Z jednej strony autor pokazuje dynamicznie rozwijające się państwo, kroczące drogą społecznego postępu. Pełno w nim nowatorskich i monumentalnych wizji – wszystko po to, by zrzucić z siebie ciężar niedawnej upokarzającej klęski. Z drugiej, rzeczywistość ta staje się podglebiem, na którym kwitnie chorobliwa fascynacja narodowym socjalizmem. Ambicje zamieniają się w ich przerost, poczucie własnej wartości – w niczym nieograniczoną butę. Doskonale znamy ich skutki. Książki Haralda Jähnera nie da się więc czytać w oderwaniu od późniejszych wydarzeń. Choć sam autor raczej korzeniami nazizmu się nie interesuje.

Upokorzone Niemcy potrzebowały mitu potwierdzającego własną wielkość i wyjątkowość. Dogłębnie opisując niemieckie upojenie się życiem w latach dwudziestych, a następnie wyniesienie Hitlera do władzy, Jähner nie poświęca miejsca państwom sąsiednim. Być może nieświadomie wskazuje tym samym na kolejny aspekt niemieckiej drogi do narodowego socjalizmu: tylko jeden naród miał prawo do szczęścia i rozwoju. Inni się nie liczyli. Hitler nie musiał przekonywać narodu niemieckiego, że jest lepszy od pozostałych. Elity zafascynowane teoriami rasowymi były tego pewne od dawna. Masy zaś potrzebowały wodza, który wprost wypowie to, czego one nie potrafiły ubrać w słowa.

Podobnie jak w Czasie wilka w Rauszu Jähner podąża drogą symboli – tym razem są to znaki zaprzepaszczonych szans na inny świat. Nowoczesna Republika Weimarska to jedna strona medalu. Autor eksponuje najbardziej barwne jej aspekty, jak gdyby chcąc unaocznić czytelnikowi potencjał drzemiący w wielu różnych obszarach życia społecznego, a unicestwiony przez nazizm. Berlin staje się stolicą nowoczesności, dynamicznie rozwija się transport, kino przeżywa prawdziwy rozkwit, w klubach nocnych króluje charleston. Do tego dochodzi odejście od tradycyjnego rozumienia roli kobiety. Te, które w czasie wojny musiały pracować zarobkowo, po wojnie nie powracają już do dawnych ról społecznych. Nikogo nie szokowały już męskie ubiory czy krótko ścięte włosy. Gorsety rzucono na dno szafy.

Sporo miejsca poświęca niemiecki dziennikarz architekturze nowoczesnej. Rewolucja symbolizowana przez Bauhaus oznaczała otwarte zerwanie z dawnym, nieprzystającym do nowych czasów porządkiem.

Na salonach rozgościło się wówczas nowatorskie, funkcjonalistyczne rozumienie sztuki i gospodarki przestrzennej. Obok tego pojawił się jeszcze jeden koncept. Szok wojennego kalectwa ustąpił ekstatycznemu kultowi ciała. I to w czasie, gdy pokiereszowanych weteranów wojennych były tysiące. Po wojnie nie nadawali się do normalnego życia, dla społeczeństwa byli bezużyteczni. Nie bez racji przecież Remarque pisał o straconym pokoleniu. I ci straumatyzowani, połamani mentalnie, zniszczeni fizycznie, wypchnięci poza margines odbudowującego się kraju, który nie potrzebował pielęgnowania chandry, sami dla siebie stanowili elitę.

Weteranów łączyło doświadczenie, którego cywile nie rozumieli. Zwłaszcza że Wersal przyniósł rozstrzygnięcia z ich punktu widzenia nieakceptowalne. Weterani tym bardziej czuli się braćmi, im bardziej dla reszty społeczeństwa byli uosobieniem porażki, im bardziej stanowili część starego świata. Ten nowy nie chciał rozpamiętywać klęsk. Chciał się bawić.

Tymczasem drugą stroną weimarskiej rzeczywistości były kolejki bezrobotnych, dzieci bawiące się bezwartościowymi plikami pieniędzy, wszechobecna nędza. To ona (lub jej widmo) stanowiła niebezpieczny katalizator nastrojów.

A potem przyszedł kryzys. Krach 1929 roku nie był jeszcze mocno odczuwalny w pierwszych dniach. Fala uderzeniowa dotarła do Niemiec z opóźnieniem i przypominała prawdziwe tsunami. W efekcie nastroje uległy skokowej radykalizacji. Jähner zwraca jednak uwagę, że to nie bezrobotni, którzy najbardziej ucierpieli w wyniku krachu, najgorliwiej poparli NSDAP. Narodowy socjalizm rychło znalazł zwolenników wśród przedstawicieli klasy średniej, która wprawdzie jeszcze niczego nie zdążyła utracić, ale z coraz większym niepokojem patrzyła w przyszłość. Perspektywa upadku przerażała bardziej niż sam upadek. Duma zwyciężonych zaczęła się w nowym pokoleniu przeobrażać w butę niepokonanych.

Po dwakroć (przez wojnę i kryzys) pobite społeczeństwo potrzebowało jednak wybrnięcia z sytuacji bez wyjścia. Na gwałt potrzebne było zarazem zaleczenie traum i złagodzenie koszmarnie trudnej sytuacji społecznej oraz uczynienie zadość rodzącym się aspiracjom. Odpowiedzią stała się naga siła, manifestowana zresztą na różne sposoby. Skończyła się przestrzeń na ferment umysłowy modernizmu, który szybko został wyrugowany z przestrzeni publicznej. Akolici nowego porządku odrzucili architektoniczną i kulturową awangardę. Sami stali się awangardą. Ludową, patriotyczną i fanatyczną.

W słynnym filmie Kabaret Boba Fosse’a, opartym na broadwayowskim musicalu, znajduje się znamienna i brawurowo zmodyfikowana scena ukazująca młodego chłopaka, który śpiewa piosenkę Tomorrow Belongs to Me. Zaczyna się niewinnie i całkiem optymistycznie, bo od afirmacji świata. Twarz młodzieńca staje się coraz bardziej zacięta, śpiew – bardziej ekspresywny i żarliwy. Kamera pokazuje jego rękaw, na którym znajduje się opaska ze swastyką. Do pieśni gorliwego członka Hitlerjugend przyłączają się kolejni, młodzi i starzy, powtarzając tytułowe słowa. Ckliwa pieśń przemienia się w marsz wojskowy. Upadek chybotliwej Republiki Weimarskiej i postawienie w jej miejscu nowej III Rzeszy nie był dziełem jednego człowieka, ale milionów – zdają się mówić twórcy.

Można więc zapytać: dlaczego to właśnie Niemcy, które przecież ucierpiały w Wielkiej Wojnie jak Francja czy Wielka Brytania, zrodziły z siebie demona nazizmu? Odpowiedź jest wprost banalna w swej prostocie: choć przegrały, to nie zostały pokonane. Książka Haralda Jähnera pokazuje znakomicie całą niewinność skomplikowanych społecznych procesów, które uczyniły możliwym powstanie III Rzeszy.