W dłoni Boga

Marek Paryż

Literackie przedstawienia życia czarnych Amerykanów w dużych miastach kojarzą się głównie z motywami opresji i gettoizacji. Pierwsza powieść afroamerykańska, która osiągnęła status bestsellera – Syn swego kraju Richarda Wrighta – opowiada o młodym mężczyźnie z ubogiej czarnej rodziny w Chicago, który w wyniku dramatycznego splotu zdarzeń wchodzi na drogę przestępstwa. Szybko staje się jasne, że jego los jest przesądzony. Wright znalazł wielu naśladowców, m.in. ważną pisarkę Ann Petry, dając początek gatunkowi nazywanemu powieścią protestu. W swoim czasie tego typu utwory znacząco wpłynęły na wyobrażenia o życiu czarnych gett w amerykańskich metropoliach. Motywy opresji w środowisku wielkomiejskim powracały w ważnych powieściach afroamerykańskich tworzonych później, by wspomnieć dzieła Ralpha Ellisona, Jamesa Baldwina i Johna Edgara Widemana. W latach dziewięćdziesiątych schematy pisania o uciemiężeniu Afroamerykanów poddane zostały daleko idącym przewartościowaniom przez młodych pisarzy, kojarzonych z nurtem New Black Aesthetics, którzy sprzeciwiali się utrwalaniu obrazu czarnych wyłącznie jako ofiar. Dostrzegali niuanse stosunków rasowych w Ameryce i stosowali środki literackie te niuanse oddające, środki często nietypowe w świetle tradycji społecznych powieści afroamerykańskich, by wspomnieć uniezwyklające koncepty w powieściach Colsona Whiteheada i Paula Beatty. Jednym z najnowszych przykładów próby odnowienia afroamerykańskiej powieści miejskiej jest książka Diakon kontra King Kong Jamesa McBride’a, utytułowanego autora utworów beletrystycznych i wspomnieniowych, laureata National Book Award za powieść Ptak dobrego Boga. W porównaniu z klasycznymi miejskimi powieściami afroamerykańskimi w dziele McBride’a uderza zmiana tonu. Mamy bowiem do czynienia z książką o pozytywnym przekazie, podanym w sposób lekki i humorystyczny. To utwór napisany po to, by wywołać uśmiech na twarzy czytelnika, mimo że w sumie opowiada o trudzie życia i o zagrożeniach, czyhających na przyzwoitych ludzi.

Nie byłoby przesadą zaliczenie Diakona… do tzw. feel good fiction, czyli literatury, która poprawia nastrój, by nie powiedzieć: krzepi serca. Książki spod znaku feel good są bardzo różne, dzieją się w rozmaitych środowiskach, kładą nacisk na indywidualne poszukiwanie radości życia lub na przeżywanie wspaniałych chwil we wspólnocie. Diakon… reprezentuje ten drugi wariant. McBride opisał społeczność przynależącą do określonego miejsca i czasu, ale sensu powieści nie determinuje zarysowany w niej kontekst. Można powiedzieć, że Diakon… niesie ogólne przesłanie dobra, a o zamyśle autora świadczy nader znamienna dedykacja, która brzmi: „Ludziom Bożym – wszyściuteńkim”. Notabene podziękowania na końcu książki skierowane są do „naszego Odkupiciela pokornego serca”. Ponadto w powieści niczym refren powracają słowa wypisane na ścianie kościoła baptystycznego, stanowiącego centrum ukazanego w książce mikroświata: „Niech Bóg Cię Zachowa w Dłoni Swojej”. Odwołania religijne nie odnoszą się do jakichś zasad doktrynalnych, tylko określają uniwersalną emocjonalną potrzebę, zatem mówią o współodczuwaniu mimo nieuniknionych różnic.

Pewnego wrześniowego dnia 1969 roku siedemdziesięcioletni Afroamerykanin z osiedla Cause na południowym Brooklynie strzela do miejscowego handlarza narkotyków. Kurtałka – bo pod takim przezwiskiem znany jest „napastnik” – nie potrafi później wyjaśnić, dlaczego miał przy sobie broń i jej użył, co jest o tyle zrozumiałe, że działał w stanie upojenia alkoholowego. Incydent zakończył się dla ofiary utratą kawałka ucha. Młody diler dobrze zna staruszka i gotów byłby zapomnieć o całym zdarzeniu, ale jego boss zamierza Kurtałkę przykładnie ukarać, czyli go zabić. Kurtałka ma jednak dużo szczęścia i uchodzi cało z wszystkich niebezpiecznych sytuacji – ba, nawet nie wie, że coś mu zagrażało. Na koniec udaje mu się wywinąć świetnie wyszkolonej, bezwzględnej płatnej zabójczyni. Drugi główny wątek powieści dotyczy poszukiwania cennej starożytnej figurki przez pomniejszego włoskiego gangstera, człowieka przyzwoitego mimo kryminalnych skłonności. Figurkę tę jego ojciec zamurował ongiś w ścianie kościoła budowanego przez czarnych baptystów z Cause. Kurtałka, diakon w tymże kościele, pomoże Włochowi odzyskać skarb jego ojca – wie, z kim ma do czynienia, ale tego wymaga uczciwość.

O sile wymowy powieści McBride’a decyduje kreacja głównego bohatera: człowieka, który mimo biedy i wynikających stąd codziennych trudów żyje bez trosk. Wykonuje różne prace dorywcze, ale najwięcej czasu spędza w kotłowni jednego z domów komunalnych na osiedlu w towarzystwie przyjaciela o przezwisku Pierna Kiełbacha, racząc się bimbrem. Kurtałka rzadko bywa trzeźwy, toteż mogłoby się wydawać, że ze społecznego punktu widzenia jest jednostką raczej bezużyteczną, ale to mylne wrażenie. Bohater ma silne poczucie swojego miejsca w świecie, w czym utwierdzają go ludzie z okolicy. Jeśli ktoś daje mu do zrozumienia, że źle się prowadzi, to bardziej dla rytuału aniżeli po to, by mu dopiec. Gdy rozchodzi się wieść, że gangsterzy nie darują Kurtałce ataku na dilera, jego bezpieczeństwo staje się sprawą całej społeczności. Bohater książki McBride’a to uosobienie bezinteresowności. Jest człowiekiem wielce uczynnym, a ponieważ nie ma się czym dzielić z innymi w sensie materialnym, to dzieli się swoim czasem. W młodszym wieku trenował chłopców z osiedla w baseballu; teraz odczuwa wielką gorycz, że najbardziej uzdolniony z jego zawodników porzucił myśl o karierze sportowej i zajął się sprzedażą narkotyków. Do niego właśnie strzela Kurtałka. Paradoksalnie – ale zgodnie z ogólnym zamysłem powieści – akt ten wyraża nie tyle sprzeciw bohatera wobec poważnego zagrożenia, ile jego osobiste rozczarowanie, że uczynione przezeń dobro nie przyniosło owoców.

Postać Kurtałki pozwala interpretować powieść McBride’a w kluczu tzw. urban pastoral, czyli poprzez tropy literatury adaptującej obrazowanie pastoralne do opisów doświadczenia miasta. Kurtałka jest bowiem ogrodnikiem i to jedyna praca, którą wykonuje nie tylko z przyjemnością, ale nieomal z poczuciem powołania. Odkąd przystąpił do wspólnoty baptystów z Cause, marzył o tym, żeby założyć ogród na zarośniętym kawałku ziemi za ich kościołem – i w końcu spełnia to marzenie. Ten ogród to znak, że dopełniło się jego życie: niedługo potem Kurtałka umiera. Klasyczne amerykańskie narracje pastoralne mówią o poszukiwaniu równowagi między możliwościami i zagrożeniami, jakie niesie z jednej strony dzika natura, a z drugiej cywilizacja techniczna. Utwory wykorzystujące podobny schemat do opisu doświadczenia miasta to z reguły scenariusze egzystencjalnych alternatyw dla rzeczywistości kapitalistycznej w jej najbardziej bezwzględnym wydaniu. Te alternatywy mogą łączyć się z formą eskapizmu albo – jak w przypadku Diakona… – z celebracją małej wspólnoty.

Pozytywny obraz wspólnoty w powieści McBride’a wydaje się nieco uproszczony, bazuje na oczywistych kontrastach. Postacie są albo dobre, albo złe, bez cienia moralnej dwuznaczności, a fakt, że gangster może być dobrym człowiekiem, w świetle fabuły nie niesie w sobie żadnej sprzeczności. Pisarz zaciera wrażenie idealizacji poprzez akcenty satyryczne, na przykład portret kłótliwych kobiet, które wszystko wiedzą najlepiej. Relacje rodzinne ukazane w powieści trudno uznać za wzorcowe. Kurtałka być może więcej rozmawia ze swoją żoną po jej śmierci, niż kiedy żyła. Bohater ma przybranego niewidomego syna i martwi się o niego, ale nie przynosi to żadnych odpowiedzialnych działań z jego strony, poniekąd dlatego, że Kurtałka wie, iż w razie czego ktoś z okolicy zawsze zajmie się jego dzieckiem. Żona pastora zakochuje się z wzajemnością w policjancie o irlandzkich korzeniach – opisy ich spotkań nie pozostawiają wątpliwości, że ta znajomość musi zakończyć się romansem. W Cause na porządku dziennym są mniejsze i większe pretensje między mieszkańcami, wszakże McBride widzi słabości ludzkie i ich konsekwencje we właściwych proporcjach w odniesieniu do dobra, do jakiego są zdolni bohaterowie powieści jako jednostki i jako grupa. Urazy idą w zapomnienie, gdy drugi człowiek znajdzie się w potrzebie. Dobro wspólne rozumiane jest w Cause bardzo dosłownie.

Chociaż pierwszoplanowe role w Diakonie… odgrywają Afroamerykanie, powieść odmalowuje w pochwalnych barwach społeczność wielokulturową. Skutkiem tego cały problem rasizmu schodzi na dalszy plan, można wręcz zarzucić McBride’owi pewną jego trywializację. Charakterystycznie jawi się tu ujęcie kontekstów, bo przecież akcja powieści toczy się w bardzo gorącym dla Ameryki czasie. Odniesienia historyczne – do migracji czarnych z Południa do miast Wschodu i Północy w pierwszych dekadach XX wieku, wojny w Wietnamie, ruchu na rzecz swobód obywatelskich – pojawiają się na zasadzie wzmianek, wywołujących łatwe skojarzenia. Napięcia społeczne epoki nie mają zauważalnego przełożenia na życie bohaterów i ich ogląd rzeczy. Być może tylko w rzeczywistości dziejącej się niejako obok historii Afroamerykanie, Latynosi, Włosi i Irlandczycy mogliby żyć w takiej harmonii, jaką wyobraził sobie McBride.