Widma przeszłości

Bożena Witowicz

Pierwszy zbiór opowiadań w dorobku Siergieja Lebiediewa (Dzieci Kronosa, Granica zapomnienia) kontynuuje temat istoty systemów totalitarnych i radzieckiej/rosyjskiej pamięci historycznej. Przeszłość nierozliczona, która nie znalazła sprawiedliwości, ukojenia i spokoju powraca pod postacią ludzi, zwierząt i przedmiotów; martwych, ale przemawiających swoją obecnością, niczym artefakty, które głęboko ukryte w ziemi przez stulecia, w sprzyjających okolicznościach wychodzą nagle na powierzchnię i opowiadają swoje historie. Podobnie tutaj, świat na pozór odeszły wciąż czai się pod powierzchnią i od czasu do czasu przypomina o swoim niegdysiejszym istnieniu, wraz ze wszystkim tym, co miał do ukrycia. Okazuje się, że nic nie ginie bez śladu.

Wspólnym motywem opowiadań jest natura zła i tego, co wyparte z pamięci, bo jest zbyt trudne, bolesne czy wstydliwe. Radziecka i rosyjska historia wciąż ma wiele takich „trupów w szafie”. Można je ignorować, spychać w niepamięć, ale są jak „rękopisy, które nie płoną” i które zawsze odnajdą swoją drogę na powierzchnię. To także rzecz o banalności zła: o tym, jak niewiele trzeba, by czynić zło, jak niepozorne działania czy drobne zaniechania mogą przerodzić się w wielką tragedię. Pokazują też, jak wielką rolę w historii mogą odgrywać nawet z pozoru najbardziej nieistotni ludzie i najmniej znaczące zadania, które realizują. Bo jakież zło może uczynić człowiek, którego zadaniem jest podnoszenie szlabanu czy pisanie na maszynie? Jednak to te jednostkowe, drobne wydarzenia, gdy skumulują się w tysiące czy miliony, a ilość przemieni się w jakość, tworzą zbrodniczy system.

W opowiadaniach spuścizna totalitaryzmu ujawnia się w różnym miejscu i czasie, pod różnymi postaciami – zbrodni katyńskiej, wojny czeczeńskiej, mordu „innych” w stodole, przywodzącego na myśl wydarzenia w Jedwabnem i wielu innych. Autor unika jednak nazwania ich wprost, skrywając za mniej lub bardziej czytelnymi aluzjami. W swoich opowieściach nawiązuje do własnego kraju, lecz w istocie jego historie są ponadczasowe, bo totalitaryzm jest destrukcyjny, gdziekolwiek zaistnieje. Jego ofiarami są nie tylko ci, którzy ucierpieli – stracili życie czy siedzieli w łagrach – ale też funkcjonariusze systemu i zwykli obywatele, zdradzeni, którzy wierzyli w jego szczytne ideały. Lebiediew pokazuje więc rozchwiany świat wartości, wyzbyty wyrzutów sumienia, demoralizację, koniunkturalizm, ignorancję, arogancję, głód, biedę, przemoc. Te historie – niewypowiedziane, skrywane jako zbyt bolesne lub kłopotliwe – wychodzą na jaw poprzez zmarłych ludzi i przedmioty. Gdy milczą żywi, przemawiają martwi. W cyklu życia i śmierci, pamiętania i niepamięci, wynoszą na powierzchnię to, co skrywa ziemia i nieustająco kładzie się cieniem, pomimo upływu lat, na losie potomnych. Przepojone są mistycyzmem i ukrytymi znaczeniami.

Składające się na Tytana opowiadania intrygują perspektywą ujęcia, jednak poza tym Lebiediew nie wnosi do tematu zbrodniczości komunizmu nic, czego inni autorzy nie zrobili już wielokrotnie lepiej. Być może starając się to nadrobić, próbuje zabłysnąć oryginalnością i mądrością, jednak staje się to sztuką dla sztuki, bez wyraźnego celu. Dążenie zaś do osiągnięcia mistycznej tajemniczości powoduje, że przedstawiane historie stają się niepotrzebnie zagmatwane – jakby autor uważał, że im mniej zrozumiale pisze, tym bardziej świadczy to o głębi jego myśli niedostępnej zwykłemu czytelnikowi. Także język zbędnie sili się na niezwykłość, sprawiając wrażenie chęci ukrycia za wymyślnymi ponad miarę sformułowaniami, ocierającymi się wręcz o grafomanię („woda z kranu, żółtawy strumień, jak u niemowlęcia”, „złowieszczy jak pieczęć herbowa”, „ciało staje się rozczłonkowane, jak zdanie napisane na szkolnej brązowej tablicy” itd.), chyba nie do końca przemyślanych fabuł. Gdy taki zabieg stosuje się raz czy dwa, można być wyrozumiałym, lecz gdy staje się to zasadą, zaczyna męczyć. Nie dziwi w tym kontekście wstęp autora, który najwidoczniej poczuł się w obowiązku wprowadzić czytelnika do lektury, uprzedzić go i wyjaśnić, z czym będzie mieć do czynienia. Tekst literacki powinien raczej bronić się sam, inaczej wygląda to na usiłowanie znalezienia usprawiedliwienia dla niedostatków warsztatu pisarskiego. Jak dotąd Lebiediewowi zdecydowanie lepiej wychodzą dłuższe formy, choć ta krytyka nie umniejsza wagi podjętej tematyki.