Polska rzeczywistość stwarza nerwowców

Z Martą Kwaśnicką rozmawia Juliusz Gałkowski

Fot. Krzysztof Dubiel

Fot. Krzysztof Dubiel

(…)
Wydaje mi się, że przywiązanie krytyków do norm gatunkowych jest zbyt duże. Ciekawi mnie na przykład, czy coś takiego, że powinien się zdecydować, doradzono by również na przykład Gustawowi Herlingowi-Grudzińskiemu. Przypomnę, że Dziennik pisany nocą to arcydzieło eseistyki, w którą wplecione są opowiadania. Czy w Hanemannie Stefana Chwina historia tytułowego bohatera nie przeplata się przypadkiem z fragmentami eseistycznymi? A jak zakwalifikujemy Papugę Flauberta Juliana Barnesa? I czy przypadkiem we W poszukiwaniu straconego czasu Proust nie przedkładał introspekcji i opisów społeczeństwa nad tradycyjnie pojmowaną akcję? A twórczość Roberta Musila? A Gra w klasy Cortázara – czy to na pewno powieść czysta gatunkowo? Olga Tokarczuk, kolejna autorka książek gatunkowo nieoczywistych, a niedawno nagrodzonych Noblem, mówiła w Sztokholmie, że gatunki są jak foremki do ciasta, po które sięga się dzisiaj, żeby wyprodukować dzieła przewidywalne, bo takie się sprzedają. W mowie noblowskiej Tokarczuk podkreślała też, że dobre dzieło nie musi się opowiadać za swoją gatunkową przynależnością oraz że ekscentryczność jest warunkiem prawdziwej sztuki. Wydaje mi się to słuszne. Pisarz nie może tworzyć, kierując się cudzymi oczekiwaniami. Przenikanie się gatunków czy eseizacja prozy to współcześnie zjawiska zupełnie normalne, dlatego zamiast polować na gatunkowe niespójności, przede wszystkim zastanawiałabym się, czy dana książka jest dobra, trafna, czy właściwie opisuje jakiś wycinek rzeczywistości.

A jak było z Pomyłką? Nie mogła się pani zdecydować na gatunek?

Nie, nie było mi trudno się zdecydować co do charakteru książki – po prostu postanowiłam, że tekst będzie niejednolity. Mogę nawet panu pokazać pisemną dyskusję z redaktorką, która chciała zmienić Pomyłkę w opowieść z trzecioosobowym narratorem, a ja się na to nie zgodziłam. Wtedy moja bohaterka nie byłaby już monologującym Hamletem, a przecież takim właśnie miała być. Podjęłam pewne ryzyko, ponieważ wydaje mi się, że niejednolite życie narratorki, niejednolity świat, w którym ona żyje, muszą znaleźć odzwierciedlenie w kształcie książki. Ten świat jest niespójny i nieciągły. Trzecioosobową, jednolitą narrację chciałabym natomiast w przyszłości wykorzystać do opisania naszych „zmieszczaniałych” elit. Zobaczymy, jak mi pójdzie.

Wykorzystując okazję, muszę powrócić do pani wcześniejszego pisarstwa. Historie ze średniowiecza (Jadwiga) w obecnej perspektywie jawią się jako wstęp do beletrystyki. W esejach i opowiadaniach bardzo istotny jest osobisty, subiektywny punkt widzenia. Nie jest to bynajmniej krytyka, ale myślę, że warto byłoby powiedzieć kilka słów o pisaniu tekstów historycznych. Tym bardziej że znajdujemy takie pisarstwo także w najnowszej książce.

Sam jest pan eseistą, nie chcę zatem odgrywać tutaj roli eseistycznego cicerone. Wydaje mi się jednak, że eseje można pisać na różne sposoby. Esej naukowy jest czymś innym niż esej mający cechy prozy artystycznej. Chcę wierzyć, że Jadwiga była esejem literackim, nie naukowym – jej subiektywizm był zatem jawny, eksponowany. „Bezwstydnie” przymierzałam się do Królowej, żeby lepiej, na swoim własnym tle, zrozumieć jej wyjątkowość. Naukowcy tymczasem zwykle starają się być obiektywni albo przynajmniej na takich pozować, nie mogą pisać o swoich odczuciach. Oczywiście i w jednym, i w drugim przypadku warto przed przystąpieniem do pisania, lub w jego trakcie, wykonać kwerendę biblioteczną, opierać się na źródłach, rozmawiać z ludźmi, którzy dobrze znają się na naszym temacie i którzy mogą polecić książki, odpowiedzieć na pytania. Kiedy piszemy szkic naukowy, mamy dużo mniejsze pole manewru w kwestii interpretacji źródeł. Pisarz może pozwolić sobie na więcej, może, a nawet powinien, uruchomić wyobraźnię. Eseiście nic jednak nie zastąpi biblioteki – zawsze warto mieć twarde, źródłowe podstawy do swoich spekulacji.

Przedstawia pani emigrację (zresztą z przepięknej perspektywy), ale nie jest ona jedynym problemem społecznym w pani opowiadaniach. Są one bardzo ostrą krytyką otaczającej nas rzeczywistości, w szczególności rzeczywistości w naszej ojczyźnie. Czy w Polsce naprawdę trudno żyć nerwowcom?

Powiem więcej: polska rzeczywistość tych nerwowców stwarza i wykoślawia! Ludzie wrażliwi rodzą się wszędzie, ale to, co się z nimi potem dzieje, jak się rozwijają, w różnych kontekstach już nie musi wyglądać tak samo. Dzień świra jest dziełem, które nieprzypadkowo powstało właśnie nad Wisłą. Kiedy pisałam niektóre fragmenty Pomyłki, na przykład Szmaciarza, to ciągle przychodził mi do głowy film Koterskiego – jako element żywej tradycji, w którą się wpisuję. Jest to tradycja opowiadania o polskiej niemożności, niedokonaniu, o przegrywaniu ze sobą i z okolicznościami polityczno-społecznymi. To stara linia tematyczna polskiej literatury, idąca co najmniej od Kordiana. Czasem przybiera kształty tragiczne, jak u Prusa czy Wyspiańskiego, czasem tragikomiczne, jak u Gombrowicza i Koterskiego. Jak widać, mogą się w nią wpisać zarówno dawne arcydzieła, jak i utwory zupełnie współczesne, bo pewne problemy ciągle się u nas powtarzają. Wcale nie żartuję! Wiele lat temu zauważał to także Andrzej Kijowski, który pisał o „polskiej katalepsji”. U mnie to raczej „dzień nerwowca” – opis tego, jak z życiem w dziwnych polskich warunkach radzą sobie osoby nadwrażliwe. Albo jak sobie nie radzą.  (…)